Zum Planer hinzugefügt
Vom  Planer geloscht

Ostatni prawdziwy strzygacz
2015-03-10

Ostatni prawdziwy strzygacz

Najszybciej strzygą Australijczycy i Nowozelandczycy. Najlepsi potrzebują jakieś pół minuty na sztukę. No, ale oni muszą się spieszyć, bo mają do ostrzyżenia prawie ćwierć miliarda owiec. Stanisław Skut z Maszkowic w gminie Łącko z nikim się już się nie ściga. Ponad 40 lat temu ostrzygł pierwszego barana w życiu. Jest najdłużej pracującym strzygaczem w regionie i jednym z najdłuższym stażem w Polsce. 20 lat temu był mistrzem województwa nowosądeckiego. Dziś już niemal nie ma z kim konkurować.
Kilku ich jeszcze zostało, głównie z dawnego sądeckiego związku strzygaczy, ale te najgrubsze roboty, czyli w stadach Romana Kluski i Stanisława Pasonia przypadają właśnie Stanisławowi Skutowi. U Kluski blisko 600 owiec, u Pasonia 150 i na tym niemal koniec. Reszta stad to kilka-kilkanaście sztuk, trzymanych bardziej przez hobbystów niż hodowców. Dwadzieścia lat temu więcej było na Sądecczyźnie strzygaczy niż dzisiaj hodowanych jest owiec. I nawet jeśli to żart, to jednak ponad setka ludzi miała cały czas zajęcie. 12-osobowa grupa Skuta jeździła pracować po PGR-ach gdzieś w Polsce, a w każdym było do ostrzyżenia po kilka tysięcy owiec. Trzy lata temu „Gazeta Wyborcza” relacjonowała strzyżenie owiec w Wielkopolsce zapowiadając, że to być może jedno z ostatnich w gospodarstwie hodowlanym pod Jarocinem. Trudno gdziekolwiek usłyszeć choć jedno pozytywne zdanie na temat opłacalności tego biznesu. Światowy rynek wełny zdominowali Australijczycy, polskiej nikt nie chce kupować, zresztą płacą złotówkę za kilogram, więc gdzie tu ekonomiczna logika? Dziś w kożuchach niemal nikt już nie chodzi, a wełniane tkaniny wypierane są przez inne.
- Kiedyś jak strzygacz ostrzygł dwadzieścia owiec to mógł za wypłatę kupić sobie coś konkretnego, a teraz musi jeszcze do tego dopłacić – kwituje Stanisław Skut. O swój byt martwić się nie musi, bo utrzymuje się z własnego gospodarstwa rolnego, ale żal mu dawnych czasów, kiedy tak wiele osób żyło tu z hodowli owiec.
Na słynącym niegdyś z hodowli owiec Podhalu strzyżenie coraz częściej jest już tylko atrakcją turystyczną. Strzygacz pozbawia owcę zarostu na oczach ceprów nie dla samej wełny, ale by przyciągnąć więcej gości, którzy kupią obok kebab i lemoniadę. Stanisław Skut strzyże zazwyczaj bez publiczności, ale nadal sprawnie jakby cały stadion kibiców patrzył. Strzyże w stylu australijskim, tzn. klient nawet nie wie, kiedy zostaje posadzony na ogonie i nawet najbardziej hardy baran robi się potulny jak owieczka. Chodzi o to, by w trakcie strzyżenia zachować ciągłość wełny. Dzięki specjalnym chwytom wszystko dzieje się gładko i bezboleśnie, że nawet najbardziej zarośnięta czarnogłówka nie zdąży pomyśleć, kiedy stała się lżejsza o hodowaną przez pół roku wełnę.
Ostatnimi laty Skut jak wielu jego kolegów z branży strzygł w Hiszpanii. Tam pracy przy owcach nie brakuje, poza tym Hiszpanie jedzą baraninę pod każdą postacią, choć to najdroższe na Półwyspie Iberyjskim mięso. Polacy przeciwnie – nie jedzą niemal wcale, choć jagnięcina ma opinię najzdrowszej i delikatniejszej nawet od królika. Niedawno otwarto pierwszą na Sądecczyźnie ubojnię owiec. Czy jednak będzie to pierwszy krok, to większej popularności baraniny na naszych stołach i powrotu opłacalności hodowli? Na razie nic na to nie wskazuje.