Dodano do planner
Usunięto z planner

No to na rower, stara pierdoło!
2014-08-11

O takich książkach zwykło się mówić, że jeszcze pachną farbą drukarską i dokładnie tak jest w tym przypadku. Na rynek księgarski trafił właśnie przewodnik rowerowy autorstwa Leszka Migrały „Z Nowego Sącza na rowerze w towarzystwie Klio”. Na dwóch kółkach w takim towarzystwie? Tak, bo przewodnik ten jest rzadkim połączeniem pasji do roweru i miłości do historii.

Autor tak zaplanował 10 swoich wycieczek, by połączyć frajdę jazdy rowerem z ciekawością wszystkiego, co mijamy po drodze. Kolarskie wycieczki wytyczone przez Migrałę nie są ani przesadnie forsowne (od 20 do 60 km), ani nie wymagają nadzwyczajnej kondycji w celu pokonywania górskich podjazdów (choć trudno na Sądecczyźnie wyobrazić sobie drogi wyłącznie płaskie jak stół). Wystarczy odrobina wolnego czasu, dobrych chęci i ciekawości świata. A Leszek Migrała każdą ciekawość jest w stanie zaspokoić swoim przewodnikiem.

Już same tytuły poszczególnych etapów intrygują: wycieczka leniwa, wspinaczkowa, mediewistyczna, powtórzeniowo-uzupełniająca, na poły legendarna, legionowa, wielowątkowa, kolejowo-koneserska, długodystansowa, wyjazdowo-cerkiewna. Tak więc autor najpierw zaciekawia kolarza-turystę, a kiedy ten już ruszy w trasę, sypie jak z rogu obfitości datami, informacjami i opowieściami, ale przede wszystkim anegdotami – pysznymi, zabawnymi i elegancko podanymi. W końcu – jak głosi tytuł – podróżujemy w towarzystwie Klio, wioząc ją, według uznania, na dodatkowym siodełku, na bagażniku, w sakwie lub plecaku. Pozostaje mieć nadzieję, że nikt, kto wybiera się w trasę zaopatrzony w przewodnik Leszka Migrały, nie dał się wciągnąć aż tak bardzo w lekturę, by czytać go podczas jazdy, bo ta szybko mogłaby zakończyć się w najbliższym rowie.

Próbka tego, co w przewodniku znajdziemy? Proszę bardzo! Fragment, maleńki fragmencik wycieczki nr 10, czyli „wyjazdowo-cerkiewnej”: (…) Dochodziła północ, oficerom dobrze już czupryny dymiły, gdy niejaki por. Hwilla wstał od stołu i zbliżywszy się z kieliszkiem do portretu Najjaśniejszego Pana – Cesarza Franciszka Józefa, wzniósł toast wyrażony w krótkich żołnierskich słowach: „ – No to cyk stara pierdoło!”. Rzecz nie byłaby godna wzmianki, gdyby nie ciąg dalszy tej sprawy, która z powodu służbowego meldunku pewnego majora znalazła swój finał przed sądem wojskowym we Lwowie. Rzeczony trybunał, choć wojskowy, wykazał znacznie większe wyczucie sytuacji niż oficer-służbista, który nadał sprawie bieg urzędowy. W efekcie nie tylko nie doszukał się w słowach: „no to cyk stara pierdoło” obrazy majestatu, ale stwierdził nawet w swojej sentencji, że w pewnej odmianie ludowej gwary polskiej określenie - „no to cyk” – oznacza „na zdrowie”, „na szczęście”, a „stara pierdoła” to nic innego jak: „kochany dobrotliwy staruszek”.

No to w drogę, nie tylko stare pierdoły!